Ech, życie...
Paluszek i główka
Napiszę krótko: nie udało się dotrzymać tego postanowienia, czyli miesiąc biegania nie jest nim do końca.
Po pierwsze, spiętrzyła mi się praca. To, co na rzecz biegania urywałam ze snu, teraz urywam na rzecz pracy. Więcej snu poświęcić nie mogę, bo już i tak nosem się podpieram.
Bardzo niedobrze, zwłaszcza że cały ten projekt miał na celu odzyskanie mojego życia prywatnego, jego wyrwanie ze szponów pracy w korporacji.
Po drugie, przypałętała się jakaś jelitówka i trochę mnie przeczołgała. Zdarza się.
A jednak są postępy
Nie mogę powiedzieć, że wszystko stracone, bynajmniej! Zamierzam dalej biegać, co drugi dzień, tym bardziej, że naprawdę to polubiłam. Podczas weekendu majowego przebiegłam prawie 8km, zupełnie nieświadomie, w górach.
Efekt uboczny
Ale najdziwniejszy efekt, jaki zaobserwowałam, to nastawienie mojego męża. Mąż ów utrzymuje, że ostatni długi dystans - 1000m - pokonał biegiem w podstawówce. Sport nie jest dla niego tak atrakcyjnym zajęciem, jak dla mnie; o ile uprawianie danego sportu nie ma na celu np. spotkania z przyjaciółmi, jak przy grze w siatkę, to traktuje to jako sztukę dla sztuki.
Otóż mąż ten ... zaczął biegać! Na początku tego nie zauważyłam, bo znikał na 3 do 5 minut. Wracał zdyszany, to fakt, ale ostatnie, o co mogłam go podejrzewać, to bieganie. Po kilku dniach jest w stanie przebiec około 2000m, chociaż robi sobie w międzyczasie małą przerwę na złapanie oddechu.
Sukces ma wielu ojców. I matek też.
Nie mogę uzurpować sobie prawa do tego sukcesu, bo sama od lat biegam, chociaż nieregularnie, i jakoś nigdy go to nie przekonało. Chodzi bardziej o popularność wśród znajomych i ogólny rozgłos, jaki bieganie zyskało sobie w ostatnich latach w Polsce. Do tego dochodzi motywacja w postaci chęci zrzucenia paru zbędnych kilogramów. I dopiero na samym końcu swój kamyczek do tego sukcesu dokładam JA.
Napiszę krótko: nie udało się dotrzymać tego postanowienia, czyli miesiąc biegania nie jest nim do końca.
Po pierwsze, spiętrzyła mi się praca. To, co na rzecz biegania urywałam ze snu, teraz urywam na rzecz pracy. Więcej snu poświęcić nie mogę, bo już i tak nosem się podpieram.
Bardzo niedobrze, zwłaszcza że cały ten projekt miał na celu odzyskanie mojego życia prywatnego, jego wyrwanie ze szponów pracy w korporacji.
Po drugie, przypałętała się jakaś jelitówka i trochę mnie przeczołgała. Zdarza się.
A jednak są postępy
Nie mogę powiedzieć, że wszystko stracone, bynajmniej! Zamierzam dalej biegać, co drugi dzień, tym bardziej, że naprawdę to polubiłam. Podczas weekendu majowego przebiegłam prawie 8km, zupełnie nieświadomie, w górach.
Efekt uboczny
Ale najdziwniejszy efekt, jaki zaobserwowałam, to nastawienie mojego męża. Mąż ów utrzymuje, że ostatni długi dystans - 1000m - pokonał biegiem w podstawówce. Sport nie jest dla niego tak atrakcyjnym zajęciem, jak dla mnie; o ile uprawianie danego sportu nie ma na celu np. spotkania z przyjaciółmi, jak przy grze w siatkę, to traktuje to jako sztukę dla sztuki.
Otóż mąż ten ... zaczął biegać! Na początku tego nie zauważyłam, bo znikał na 3 do 5 minut. Wracał zdyszany, to fakt, ale ostatnie, o co mogłam go podejrzewać, to bieganie. Po kilku dniach jest w stanie przebiec około 2000m, chociaż robi sobie w międzyczasie małą przerwę na złapanie oddechu.
Sukces ma wielu ojców. I matek też.
Nie mogę uzurpować sobie prawa do tego sukcesu, bo sama od lat biegam, chociaż nieregularnie, i jakoś nigdy go to nie przekonało. Chodzi bardziej o popularność wśród znajomych i ogólny rozgłos, jaki bieganie zyskało sobie w ostatnich latach w Polsce. Do tego dochodzi motywacja w postaci chęci zrzucenia paru zbędnych kilogramów. I dopiero na samym końcu swój kamyczek do tego sukcesu dokładam JA.
Żródło: bieganie.pl |
Komentarze
Prześlij komentarz