Dieta Ewy Dąbrowskiej: drugi tydzień
Jak funkcjonuję podczas drugiego
tygodnia diety/postu dr Ewy Dąbrowskiej?
Całkiem nieźle!
Prawdą jest, że podczas tej
głodówki coraz łatwiej mi się wstaje z rana. I nie chodzi o to, że jest mi tak
lekko, tak wspaniale, bo mam po prostu odciążony układ pokarmowy.
Kiedy budzę się rano, czuję się
raczej jak głodny jaskiniowiec, który wraz z pierwszymi promieniami słońca staje
na równe nogi, w oczekiwaniu na udane (w końcu) polowanie – bo to jest
warunkiem jego przeżycia. Pełen alert.
Dzień 8
Tak właśnie czuję się owego 8-go
dnia. Na śniadanie wypijam przygotowany dzień wcześniej koktajl z zielonych
części roślin. Do pracy pakuję dwa pudła surówek – z kapusty pekińskiej i z
czerwonej kapusty z jabłkiem, a oprócz tego przegryzki: marchew i kalarepkę. Na
obiad wyciągam z lodówki cukiniowy „makaron” z sosem pomidorowym i kalafiorem.
Odczuwam głód, ale nie jest to
dominujące uczucie. W domu przeżywam kryzys: mąż z przepraszającym wzrokiem
pałaszuje przede mną kurczaka z rożna, dopycha serem pleśniowym i świeżą
bułeczką. Następnie wyżera mi kolejną porcję leczo, które czeka, by stać się
moją dzisiejszą kolacją. No przecież mu nie zabronię, niech neutralizuje skrajne
zło, jakim jest ten pachnący kurczak…
Przed spaniem postanawiam
poćwiczyć. Muszę jednak przyznać uczciwie, że nie jest to tabata ani cokolwiek aerobowego,
tylko 20-minutowe rozciąganie: powolutku, bezpiecznie, relaksacyjnie.
Dzień 9
Budzik dzwoni po 5,5 godzinach
snu, więc wstaję - bez większych trudności.
Waga pokazuje, że schudłam niecałe 2 kg. Szczupli ludzie chudną podobno ok. 6 kg w ciągu 3ch tygodni. Nie mogę sobie na tyle pozwolić, więc najwyżej zakończę post wcześniej.
Waga pokazuje, że schudłam niecałe 2 kg. Szczupli ludzie chudną podobno ok. 6 kg w ciągu 3ch tygodni. Nie mogę sobie na tyle pozwolić, więc najwyżej zakończę post wcześniej.
Na rozbudzenie szklanka 330 ml ciepłej
wody z sokiem z całej cytryny. Do samochodu biorę termos z ciepłą herbatą, bo ciągle mi zimno.
Dziś mam ze sobą: 2 pojemniki
zupy porowo-cukiniowej (2 małe cukinie, cały por, cebula, trochę selera-bulwy,
2 pietruszki, wszystko zmiksowane po ugotowaniu), 2 pojemniki z surówkami: z
kapusty pekińskiej i z czerwonej kapusty (przygotowałam na kilka dni), seler
naciowy i marchew do przegryzania. Wiem, robi się nudno.
Wieczorem idę poskakać na cotygodniowe zajęcia taneczne.
Czuję się super, daję radę, chociaż przy szybszych krokach jakby pojawia się mała zadyszka...
Ranek standardowy. Wypijam ciepłą wodę z sokiem z cytryny, trochę mnie to otrzeźwia. Pewnie sporo osób zakwestionuje zapodawanie takich kwasów na pusty żołądek, ale dla mnie to norma, nie odczuwam żadnych dolegliwości.
Wieczorem idę poskakać na cotygodniowe zajęcia taneczne.
Czuję się super, daję radę, chociaż przy szybszych krokach jakby pojawia się mała zadyszka...
Dzień 10
W pracy robię 15 minutowy wypad po marchewki - mam obierak na biurku :)
Kawa jest mi obojętna. Ale chyba głównie dlatego, że cały dzień - już bez udawania, że jest inaczej - poję się czarną herbatą.
Wieczorem celebrujemy koniec tygodnia i oglądamy film z dzieciakami. Wszyscy chrupią popcorn, który naprawdę lubię. Ja ratuję się chipsami z jarmużu, wydaje mi się to naprawdę nędzną namiastką, ale mój mąż wyżera mi połowę i jeszcze twierdzi, że nawet niezłe.
- Chipsy z jarmużu są banalne - jeśli oczywiście kupujesz gotowy, pocięty jarmuż w torebce. Nagrzewasz piekarnik do 150 stopni. Myjesz jarmuż, osuszasz, po czym rozkładasz go równomiernie na blasze. Wkładasz na 15 - 20 minut - generalnie jak zaczyna ciemnieć, to wyjmujesz. I tyle.
- Na noc tnę warzywa jak oszalała: cukinię, bakłażan, paprykę, cebulę, na wszystko sprasowany czosnek, zioła prowansalskie i sól. Piekę to piekarniku - ok. 35 minut.
Dzień 11
Sobota: śniadanie zjadam iście królewskie, bo są to pieczone warzywa przygotowane dzień wcześniej. Coś pysznego! Oczywiście mąż wyżera, a jakże, a ja cieszę się w duchu, że roślinożerność się nieco rozprzestrzenia po moim domu.
Potem jesteśmy w podróży cały dzień, więc zadowalam się krojoną surową papryką, marchewką i ogórkami kiszonymi.
Na koniec dnia zjadam resztkę pieczonych warzyw.
Dzień 12
Na śniadanie chrupię surowe warzywa, za to na obiad - szaleję! Gotuję sobie
- zupę z dyni piżmowej, podobno bardzo odżywczej. Skład nieco bardziej wyszukany, niż pospolita zupa warzywna: cebulę, czosnek oraz imbir gotuję w niewielkiej ilości wody, symulując proces smażenia. Dodaję obraną, pociętą dynię, z której wcześniej wygarnęłam łyżką miąższ z nasionami. Ponieważ dynia piżmowa ma dość wysoki indeks glikemiczny, to "rozwadniam" ją trochę dodając cukinię pokrojoną razem ze skórką. Na koniec wlewam jeszcze pomidory z kartonika - używam gotowych, nie mam czasu na własne przetwory. Doprawiam kurkumą. Zupa jest przepyszna - gdyby dodać do niej śmietanki, spokojnie nada się dla dzieci - tylko nie wolno przesadzić z imbirem.
Wieczorem znów przygotowuję michę surówki z kapusty pekińskiej, z papryką, pomidorami i ogórkami kiszonymi oraz dodatkiem kaparów, które ze względu na dodaną chemię są samym złem. No ale zgodnie z naukami Buki: jak czegoś nie można, ale się bardzo bardzo chce... to można!
Jedną porcję pożeram tuż przed spaniem, zły nawyk, ale to ukłon w stronę moich drogocennych kilogramów.
Przygotowuję też jedzenie na jutrzejszy dzień: dwa koktajle, porcja surówki, porcja zupy dyniowej oraz pojemnik z pociętym selerem naciowym (na jeden gryz, tak, jak marchew - żeby nie drażnić ludzi dookoła).
Dzień 13
Od razu po wstaniu z łóżka wypijam ciepłą wodę z sokiem cytryny (w weekend jakoś sypie mi się rutyna i zapominam). Efekt niezły: po 10 minutach wzywa mnie potrzeba.
Wdając się nieco w szczegóły, to po stronie wydalania jestem zaskoczona: spodziewałam się, że roślinne "odpady" będą dość łagodne w swych fizycznych właściwościach, a tu wręcz przeciwnie: mega ostry, drażniący zapach, kolory Mordoru - prawie czerń!
- Na śniadanie "zjadam" gęsty koktajl z cukinii, rukoli, brokuła, kiełków słonecznika, z dodatkiem cząstki jabłka i paru kropel soku z cytryny - do smaku. Słone jest samo w sobie, a za cukier robi owa cząstka jabłka.
- Potem drugi koktajl: papryka czerwona, surowy buraczek, korzeń pietruszki, cząstka jabłka i sok z cytryny, a do tego imbir! I albo coś mi się poprzestawiało albo to naprawdę jest pyszne!
Na kolację zjadam surówkę z kapusty pekińskiej, potem idę na taniec - fantastyczna forma! - ale po powrocie muszę coś przekąsić.
- Na szczęście przed wyjściem upiekłam warzywa. Tym razem - oprócz cukinii, bakłażana, cebuli i papryki czerwonej - dorzuciłam też brokuły i kalafiora, a wszystko przyprawiłam solą i kminem rzymskim, bo miałam taką fanaberię. Jem ze smakiem.
Dzień 14
Oj, dziś to mi się trudno wstaje... To dlatego, że wczoraj byłam na tańcach. Ruch i aktywność fizyczna znakomicie ożywia i dodaje energii w ciągu dnia, ale ma też swoją cenę: potrzeba więcej snu.
Dziś zauważam, że zaczęłam popijać herbatki ziołowe i owocowe. Z rana z przyjemnością sięgnęłam po rumianek, zupełnie bez zmuszania się.
- Dzień w pracy zaczynam od koktajlu "zielonego": ze szpinaku, rukoli, małej sałaty rzymskiej, kiełków słonecznika, cząstki jabłka i nieodzownego soku z cytryny.
Po 2 godzinach koktajl z buraczka - przepis powtórzony w wczoraj.
Jak tylko pusty brzuszek się odzywa, napełniam go surówką z kapusty pekińskiej.
Na koniec dnia zjadam resztkę zupy dyniowej i z tak spacyfikowanym żołądkiem idę spać.
Mija tydzień drugi!
Komentarze
Prześlij komentarz